Skip to main content

Chcesz niepodległości: ucz się ekonomii! Ekonomiczni analfabeci

portret użytkownika Admin

Każdy z nas wydawałby więcej niż zarabia, gdyby nie świadomość, że zwiększoną konsumpcję teraz, będzie musiał potem opłacić znacznymi odsetkami od pożyczonych pieniędzy.

Niestety wielu wpada w sprytnie zastawioną pułapkę, bo nie potrafią doliczyć się rzeczywistych kosztów kryjących się za formułami umowy kredytowej. Ostatnio pomagając znajomej przy zakupie nowego samochodu, wyliczyłem jej - opierając się na ratach podanych przez bank- że faktyczne oprocentowanie kredytu nie wynosi 8,46% lecz prawie 17% (zastanawia fakt, że u sprzedawców różnych marek raty te niewiele różniły się od siebie).

No cóż - przekształcenie wzoru na wartość odsetek przy równych ratach spłaty, dla większości humanistów jest czynnością prawie magiczną.

Widząc zainteresowanie tematem z jej strony, nie mogłem się powstrzymać od dywagacji teoretycznych na temat szkodliwości kredytów konsumpcyjnych.

Wyobraź sobie- powiadam- że nikt nie oszczędza i udzielane są przez banki tylko kredyty konsumpcyjne. Produkcja wyrobów i usług powinna wzrosnąć tak jak rosną zakupy na kredyt. Ale produkcja nie może wzrosnąć, gdy nie wzrośnie co najmniej kapitał obrotowy, co wykluczyliśmy na początku. A więc kredytowanie konsumpcji wywołuje presję inflacyjną, bo wywołuje wzrost cen. Po szaleństwie zakupów nieuchronnie nadchodzi okres spłaty kredytów. Kwoty dotychczas przeznaczane na zakup wracają teraz z odsetkami do pożyczkodawców, a ci nie wypełnią powstałej luki w popycie zwiększonymi zakupami, bo kredytodawcą nie są oszczędzający, lecz banki korzystające z mnożnika . Musi więc nastąpić spadek sprzedaży (recesja) a za nim spadek cen. Wystąpi wahnięcie tym większe im dłużej trwała akcja kredytowa

Wybawieniem z tej patowej sytuacji jest redukcja stóp procentowych i rozpoczęcie przez przedsiębiorców inwestycji w nowe produkty oraz w obniżkę kosztów produkcji starych, a to będzie wykonalne gdy stopa zwrotu z inwestycji będzie większa niż koszt pożyczonych pieniędzy.

Ponieważ nie wyglądała na przekonaną, zacząłem z innej strony.

Oszczędzający powstrzymał się od konsumpcji, a to znaczy, że za pożyczonymi pieniędzmi „poszły” jakieś anonimowe produkty do wykorzystania, producent spłacając kredyt „przekazuje” z powrotem do dyspozycji oszczędzającego te zasoby, a nadto daje pokrycie dla płaconych odsetek w postaci dodatkowej produkcji, natomiast za spłatą odsetek od konsumenta nie pojawią się nowe produkty, będzie to więc pieniądz bez pokrycia.

„To co mówisz, nie pokrywa się z wyjaśnieniem prof….. które usłyszałam w telewizyjnym wywiadzie. On jest ekspertem, a dla fachowców posiadana wiedza to towar, którego nikt nie kupi gdy będzie kiepskiej jakości” - zauważyła. „Zgoda – odpowiedziałem - ale zastanówmy się kto płaci za produkty ich wiedzy. Wybitny konstruktor, technolog, organizator wspiera producentów we wprowadzaniu nowatorskich rozwiązań tak, by najlepiej zaspokajali potrzeby konsumentów przy możliwie najniższych kosztach. Funkcja wykładowcy czy publicysty nie jest jego najważniejszym źródłem satysfakcji i dochodów - liczą się konkretne dokonania bo tam pojawią się ekstra zyski”.

W przypadku ekspertów ekonomicznych, głównym odbiorcą ich wiedzy będą tylko władza i banki. Przedsiębiorca ofertę ekonomisty skwituje pytaniem: Ile zarobił Pan dzięki posiadanej wiedzy?.

Dlatego ekonomiści zajmują się głównie opracowywaniem narzędzi teoretycznych, które pozwolą opakować wciskaną masom tandetę jako niezastąpioną usługę sektora publicznego. Narzędzia te mają też minimalizować szkody wyrządzane gospodarce przez postępującą regulację i drenaż finansowy. Ekonomią, która za główny cel miałaby maksymalizację satysfakcji konsumenta, nikt się nie interesuje poza niewielką grupką „nawiedzonych” zapaleńców.

Zwykły zjadacz chleba bombardowany jest informacjami gdzie i jakie ochłapy są do wyrwania z łapek urzędników. W utrwalaniu przekonania, że władza jest źródłem wszelkiego dobra, służą obszerne transmisje z demonstracji, okupacji, dywagacji nad tym komu zabrać żeby dać innym, bowiem w bilansie urzędnika, zysk jednego jest stratą drugiego.

Codziennie docierają do nas informacje z frontu wojny, wypowiedzianej przez biurokratów zdrowemu rozsądkowi. Panuje terminologia wojskowa: „przegrano bitwę o uratowanie stoczni” , „załoga zakładów…poddała się”, „musimy wygrać batalię o środki unijne”, „kraje podjęły walkę z kryzysem”.

Urzędnicy, nie potrafią zrozumieć istoty wymiany (kojarzą ją co najwyżej z łapówką) i konkurencji, dla nich wszystko jest efektem walki przeciwieństw – wszystko jest dialektyką. Toteż w ich mniemaniu, wrodzoną złośliwość ludzi i natury, okiełznać może jedynie świadomy swojej roli rząd. Czyż w świetle powyższego, powinien dziwić zachwyt intelektualistów nad „Lewiatanem” Hobbesa, podczas gdy przesłanie Bastiata zawarte w „Harmoniach” pomijane jest wyniosłym milczeniem.

Tendencję do takiego postrzegania rzeczywistości przez władzę zauważył Frederic Bastiat, gdy w artykule „Dominacja przez pracę” protestował przeciwko porównywaniu konkurencji z wojną. Wojna niszczy zasoby przeciwnika, konkurencja natomiast eliminuje jedynie gorsze (droższe) produkty, zaś większość zasobów zostaje z niewielkimi stratami wykorzystywana tam, gdzie ich zastosowanie jest bardziej opłacalne. Bastiat pisze „W bitwie zabity zostaje całkowicie wyeliminowany, armia zaś osłabiona o tego zabitego. W przemyśle fabrykę zamyka się tylko wówczas, gdy to, co produkuje, zostaje zastąpione z nadwyżką przez całą produkcję krajową”.

A więc zwiększony import oznacza zwiększoną jego wymianę za konkurencyjne produkty krajowe (rośnie ich produkcja i zatrudnienie). Ale na tym nie koniec, dzięki dokonanym oszczędnościom na zakupach (tańszy import), tworzy się popyt na nowe produkty a w konsekwencji i nowe miejsca pracy. Media dostrzegają jedynie likwidowane miejsca pracy, nie potrafią zauważyć powstawania, jako skutek, ich wielokrotnego zamiennika, w innych zakładach. Ten brak dociekliwości nie jest przypadkowy. Gdy przyczyną upadłości nie jest konkurencja, lecz obłędna polityka rządowych macherów, która poprzez koncesjonowanie, kontrybucje podatkowe, transfery finansowe, w miejsce swobodnej konkurencji tworzy fronty wojny między grupami rozbójniczymi (klasyczna reguła - dziel i rządź), zawsze można zasugerować, że jest to skutek „nieuczciwego” importu np.: z Chin. I ten przesąd Bastiat obala argumentując: „dominacja (kraju) wynikająca z przewagi gospodarczej jest niemożliwa i sama w sobie sprzeczna, ponieważ wszelka wyższość, jaka pojawia się w narodzie, zostaje przekształcona w tanie dobra i ostatecznie dodaje sił wszystkim pozostałym narodom.”. Monopol, gdy jest wynikiem rywalizacji o względy konsumenta, różni się od tego ustanowionego przez koncesję. W pierwszym przypadku producent musi ciągle dbać o jakość i względnie niską cenę, w drugim przypadku tego rodzaju ograniczenia nie istnieją - utrzymanie monopolu zależy od widzimisię urzędnika.

Analfabetyzm ekonomiczny nie jest produktem nowym, przeżarty nim jest cały wiekowy dorobek naszej myśli politycznej, dla której wola walki a nie wola efektywnej pracy w budowie potęgi gospodarczej, była podstawowym narzędziem zachowania niepodległości. Nie czuję się na siłach by szerzej omówić ten temat (brak „powołania” do historii), ale pozwolę sobie przytoczyć opinię ekonomisty i społecznika Romana Rybarskiego („Idee przewodnie gospodarstwa Polski” - 1939) opisującego przedwojenne realia: „Ten ‘etatyzm’ nie jest nowym zjawiskiem. Przedsiębiorczość państwowa, ta lub inna postać kontroli władzy nad gospodarstwem, występowała bardzo często w dziejach. I nasuwa się pytanie, czy mimo ogromnych różnic ustrojów gospodarczych, mimo tego, że dawniejsze wieki nie miały ‘kapitalizmu’ w dzisiejszej jego postaci, nie możemy wciągnąć w rachubę skutków, które wywołały te dawniejsze ‘etatyzmy’ w całym życiu społeczeństw?”. Zamiast komentarza proponuję zapytać znajomych ekonomistów czy słyszeli coś o Krakowskiej szkole ekonomii…

Pisząc to zastanawiam się jaki los spotka kolejną próbę ograniczenia mitręgi przedsiębiorców przez Ministerstwo Gospodarki (pierwszy tzw. pakiet Szejfelda, urzędnicy w konsultacjach rozbili w pył), czy będzie górą egoizm i resentymenty analfabetów ekonomicznych?.

Wojciech Czarniecki
Za: www.prokapitalizm.pl

0
Nikt jeszcze nie ocenił tej publikacji. Bądź pierwszy
Twoja ocena: Brak

Artykuł traktuje o tym

portret użytkownika witold k

Artykuł traktuje o tym, że polskie państwo nie dba o interes narodowy. Tak to prawda. Wystarczy wspomnieć mocodawcę Balcerowicza, pracodawcę Bieleckiego, czy właściciela domu, w którym mieszka polski minister.

Panowie troszczą się jedynie o domknięcie budżetu jak... Poprzez sprzedaż majątku... Komu, obcym państwom albo żydowskiej bezpiece. Jednym słowem polskie państwo to parobki na obcym wikcie. Dbają o własny wikt. No i obywatele robią to samo... Wsadzić siebie albo szwagra w jakieś fałdy, ukraść, dać łapówkę i trwać...

Jak z tego wyjść?.. jak w tytule... ile to potrwa...

witold k

Druga część artykułu

portret użytkownika Piotr Korzeniowski

Druga część artykułu bardzo wartościowa ale w pierwszej popełnia Pan poważne błędy.
Jak to:
“gdy nie wzrośnie co najmniej kapitał obrotowy”???
Kapitał obrotowy (rozumiem tutaj środki pieniężne) przedsiębiorców przecież rośnie bo sprzedają swoje produkty i otrzymują za nie zapłatę.
Banki korzystając z mnożnika ryzykują upadkiem ale też zwiększają swoje zyski. Jednak podobnie jak każdy przedsiębiorca ryzykują i nie ma w tym nic złego, chyba, że nie ryzykują ale to już zupełnie inna historia.
Bardzo słusznie zauważa Pan, że kredyty konsumpcyjne są bez sensu bo kupuje się wtedy drożej ale skoro ludzie tak chcą? Chce Pan zabraniać konsumentom realizowanie ich marzeń?
Stanisław Chmielewski
Za: www.prokapitalizm.pl

Jeżeli kogoś stać na

portret użytkownika Piotr Korzeniowski

Jeżeli kogoś stać na spłatę kredytu to znaczy, że mógłby też zaoszczędzić tę kwotę. Potrafię zrozumieć, iż woli wymuszoną przez bank oszczędność i przyśpieszoną konsumpcję. Niektóre dobra takie jak mieszkanie, samochód w pewien sposób potrafią “zarobić” na siebie, tworząc niezbędne warunki dla wykonywanego zawodu.
Moja analiza nic nie postuluje, ma jedynie sprowokować do chwili zastanowienia. Bo np.: jeśli w rodzinie są dziadkowie, wujkowie itd..oszczędzający na kontach o oprocentowaniu 6%, to propozycja pożyczki za 10%, obie strony satysfakcjonuje. Zobaczmy czy zysk w handlu (najprostszy przypadek) pozwoli nam szybko zwiększyć kapitał obrotowy- gdy marża zysku wynosi 10% to po jednym obrocie kapitałem będziemy mogli zwiększyć go tylko o 10%. Gdy szybkość obrotu jest mała (kredyty zwykle bierze się na zakup dóbr trwałych) to przyrost kapitału obrotowego, uzupełnianego nawet z całego zysku, jest niewielki ( dlatego firmy bazują zwykle na tzw. kredycie kupieckim). Poza kreacją pieniądza z “niczego”, główny problem polega na tym, że szybkość reakcji realnej gospodarki na sygnały rynkowe, wynosi nieraz od kilku do kilkudziesięciu miesięcy (nowe inwestycje), natomiast popyt na kredyt konsumpcyjny można zaspokoić natychmiast. Tak jak darmowa opieka medyczna tworzy kolejki u specjalistów, tak tani kredyt konsumpcyjny zwiększa koszty konsumpcji.

Wojciech Czarniecki
Za: www.prokapitalizm.pl

5. To co Pan mówi nie

portret użytkownika Piotr Korzeniowski

5.

To co Pan mówi nie tylko „nie pokrywa się z wyjaśnieniem prof …” lecz również zaprzecza spójnemu rozumowaniu.
Swój artykuł rozpoczął Pan od zdania:

„Każdy z nas wydawałby więcej niż zarabia, gdyby nie świadomość, że zwiększoną konsumpcję teraz, będzie musiał potem opłacić znacznymi odsetkami od pożyczonych pieniędzy.

W którym przyjmuje Pan, całkiem słusznie, założenie, że ludzie zaciągając długi mają zamiar je spłacić
W odpowiedzi na mój komentarza natomiast napisał Pan:
„Jeżeli kogoś stać na spłatę kredytu to znaczy, że mógłby też zaoszczędzić tę kwotę.
W którym sugeruje Pan, że kredyty zaciągają ludzie których nie stać na spłatę odsetek.

Z jednej strony mówi Pan o kredytcie konsumenckim a z drugiej, że mieszkanie czy samochód „potrafią „zarobić” na siebie, tworząc niezbędne warunki dla wykonywanego zawodu.” To przecież wyczerpuje definicję kredytu inwestycyjnego.

Dlaczego również zysk z handlu ma pozwoliuć nam „szybko zwiększyć kapitał obrotowy”? Być może dla Pana tylko i wyłącznie bizness który przynosi 1000% zysku w jeden wieczór ma sens ale w moim oczuciu większość ludzi po prostu ciężko pracuje na swoją marżę a i 10% może wynosić kilka milionów wszystko zależy od jakiej podstawy.

Jeżeli przedsiębiorca działa w sektorze który zaspokaja niewieklie potrzeby konsumentów to i „szybkość obrotu jest mała” jeżeli robi dla nich coś wyjątkowego to może być całkowicie inaczej i nie ma to zbyt wiele wspólnego z kredytem. Podobnie jak z kredytem nie ma nic wspólnego „kreacja pieniądza z „niczego”” która jest drukiem pieniądza przez rząd bo kredyt ma przecież zabezpieczenie w zobowiązaniu do jego spłaty.

Pana końcowa teze z komentarza jest również tyle samo nieprawdziwa co również trudna do zrozumienia. Tak samo bowiem jak trudno znaleść ludzi gotowych udzielić nisko-oprocentowanej pożyczki, tak samo również nie jest łatwo znaleść ludzi gotowych wziąść kredyt na warunkach gwarantujących kredytodawcy, tak przez Pana upragniony, szybki zysk.

Błąd jaki Pan popełnia to fakt, że nie chce Pan zauważyć, że działalność bankowa jest w takim samym stopniu nastawiona na zaspokajanie potrzeb konsumentów jak każda inna działalność gospodarcza. Dopóki banki działają na wolnym rynku to wzrost ilości udzielonych kredytów nie może negatywnie wpłynąc na gospodarkę tak samo jak nie może na nią wpłynąć 1 000 000 nowo wyprodukowanych samochodów.

Problem stanowi ingerencja państwa w działalność bankową tak samo jak ingerencja państwa w produkcję żywności prowadzi do głodu.
Stanisław Chmielewski
Za: www.prokapitalizm.pl

Trudno mi polemizować z

portret użytkownika Piotr Korzeniowski

Trudno mi polemizować z Panem o tym jak Pan odczytuje tekst. Ale argumentacja wydaje się nietrafiona, bo cóż wynika z faktu, że mafia zaspokaja potrzeby narkomanów, a paser potrzeby tych, których nie stać na zakup po normalnej cenie. Proszę nie mylić, produkcji dóbr z wymianą odroczoną w czasie. W normalnej gospodarce, banki pośredniczą w udostępnianiu dóbr, od których konsumpcji powstrzymał x,y,z deponując oszczędności w banku, innym uczestnikom rynku, którzy są zdolni zwrócić ich równowartość, poprzez powstrzymanie się od konsumpcji w przyszłości- nie później niż w terminie ustalonym przez x, y, z. W istocie o tym właśnie, był cały artykuł. A że przy okazji, pokazałem jak banki żerują na nieświadomości przeciętnych konsumentów, to sprawa mniej istotna. Cóż sam paliłem przez 30 lat, ale nie narzekam, bo byłem świadomy jakie konsekwencje poniosę po latach. Nie mam też zamiaru zakazywać palenia komukolwiek co nie oznacza, że nie skorzystam z okazji, by mu te skutki uświadomić.
Wojciech Czarniecki
Za: www.prokapitalizm.pl

Wydaje mnie się, że

portret użytkownika Piotr Korzeniowski

Wydaje mnie się, że odczytuję Pana artykuł tak jak go Pan napisał. Jeżeli nie, proszę o sprostowanie.

Słusznie Pan wykazuje, że banki w których konsumenci zdeponowali swoje środki pośredniczą w przekazaniu ich do przedsiębiorców.
Ale przecież ci konsumenci którzy nie powstrzymali się od konsumpcji przekazali swoje środki przedsiębiorcom bezpośrednio!!!

Nie rozstrzygamy tutaj więc problemu czy przedsiębiorcy środki otrzymają czy też nie lecz to którzy to przedsiębiorcy będą. Czy Ci którym zaufa bank czy Ci których wybiorą na rynku konsumenci/klienci.

Proszę również zauważyć, że konsumenci którzy powstrzymali się od konsumpcji nie tylko zaoszczędzili środki które później bank mógł przekazać w formie kredytu ale również spowodowali, że pewni przedsiębiorcy nie sprzedali swoich produktów i tym samym nie otrzymali środków które by do nich trafiły gdyby Ci konsumenci nie postanowili oszczędzać.
Nieprawdaż?

Stanisław Chmielewski
Za: www.prokapitalizm.pl

Opcje wyświetlania odpowiedzi

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zapisz ustawienia" by wprowadzić zmiany.