Skip to main content

Złoty cielec III RP

portret użytkownika Admin
Bronisław Wildstein

Establishment III RP chętnie przykroi „Solidarność" do wymiaru orszaku triumfalnego Wałęsy. I tak heroiczny zbiorowy wysiłek zmieni się w prywatne przedsięwzięcie elektryka z Gdańska – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Kilka dni temu Piotr Semka opisał na łamach "Rzeczpospolitej" wykluczenie IPN z obchodów 30. rocznicy powstania "Solidarności". Świadczy to o tym, że obchody te będą się odbywały pod dyktando Lecha Wałęsy. Nie będzie więc wielkiej narodowej uroczystości, która mogłaby pozwolić Polakom odzyskać słuszne poczucie dumy i uporządkować historię. Będzie celebracja cielca III RP, który za pomocą establishmentu zawłaszczył sobie wielki bezprecedensowy narodowy ruch. Nie chodzi o negowanie ogromnej (acz w wielu wypadkach kontrowersyjnej) roli Wałęsy w "Solidarności", chodzi o zasadniczo fałszywą tezę, że ruch ten został stworzony i przeżył wyłącznie dzięki niemu. Powtarzana przez Wałęsę i jego rzeczników teza, zgodnie z którą to on osobiście i nieomal jednostkowo wywalczył dla Polaków wolność oraz obalił komunizm, jest niszcząca dla narodowej świadomości. Zbiorowy heroiczny wysiłek, jakim była "Solidarność", zmienia się w prywatne przedsięwzięcie elektryka z Gdańska. Właściwie nie mamy podstaw, aby czuć dumę. Możemy czuć jedynie wdzięczność dla naszego zbawiciela.

Akademia ku czci

Przy tej okazji splotły się dwie tendencje. Dążność establishmentu do utrzymania dominującej roli, której istotnym elementem jest kontrola historii, idzie w tym wypadku w parze z partyjnymi rachubami Platformy Obywatelskiej, dla której Wałęsa jest niezwykle znaczącym, choć uciążliwym, sojusznikiem. Stał się nim zgodnie z najprostszą zasadą, którą posługuje się partia Donalda Tuska od blisko czterech lat: wróg PiS-u jest naszym sprzymierzeńcem. Wałęsa zaś nienawidzi Kaczyńskich, a eliminacja niewygodnych dla niego kart najnowszej historii jest dziś racją jego bytu.

W efekcie zamiast narodowego święta grozi nam akademia ku czci Wałęsy pełna niedopowiedzeń, przemilczeń, a nawet fałszerstw. Przedsmak tego daje sposób, w jaki dawny lider traktuje swoich towarzyszy walki, którzy wnieśli ogromny wkład w tworzenie "Solidarności" – choćby Andrzeja Gwiazdę czy Annę Walentynowicz. Dziś Wałęsa mówi, że głównie "przeszkadzali mu".

Eliminacja IPN, jedynej rzeczywiście niezależnej instytucji badającej naszą najnowszą historię, jest kolejnym dowodem tego, co może nas czekać. Uniwersyteckie ośrodki w sporej części wyrastające z PRL, powiązane z establishmentem III RP, dysponujące mniejszymi środkami i naciskane przez władze (przykład pracy magisterskiej Pawła Zyzaka jest tego najlepszym dowodem) nie mogą spełnić tej roli.

Czarny lud do straszenia

Historia Wałęsy w III RP jest niezwykle pouczająca. Jej początki zaczynają się od starcia przywódcy "Solidarności" z Tadeuszem Mazowieckim, z którym stanął on w szranki w prezydenckich wyborach 1990 roku. Wówczas Wałęsa startował pod hasłami przyspieszenia i zerwania z polityką "grubej kreski", rozliczenia afer oraz z programem, który przygotował mu Jarosław Kaczyński. Pomogło mu to triumfalnie wygrać wybory. Ale spowodowało też, że Wałęsa był czarnym ludem, którym "Gazeta Wyborcza" straszyła swoje dzieci. Zestaw szyderstw i obelg, którymi obdarzali go ci, którzy dziś oburzają się na jakąkolwiek próbę badania jego przeszłości i domagają się kary za zbrodnię obrazy majestatu Wałęsy, jest trudny do wyobrażenia.

Prędko jednak się okazało, że hasła i program wyborczy, tak jak i wszystko inne zresztą, Wałęsa traktował instrumentalnie. Miały one dać mu władzę i pozwolić ją utrzymać. Władzę zaś rozumiał osobiście i maksymalnie szeroko. Błyskawicznie więc zwrócił się przeciwko siłom i osobom, które wyniosły go do prezydentury i stworzyły Porozumienie Centrum.

Partia ta jako autonomiczny byt polityczny z tego powodu właśnie uznana została przez niego za zagrożenie, a Wałęsa zrobił wszystko – i skutecznie – aby ją zniszczyć. Nikt nie ma takich zasług w rozbiciu obozu solidarnościowego jak Wałęsa i to on w największej mierze doprowadził do sukcesu postkomunistów w wyborach 1993 roku. Już wcześniej zresztą zaczął "wzmacniać lewą nogę", czyli obóz postkomunistyczny, przeciwko któremu zwrócił się, dopiero gdy się zorientował, jak bardzo mu on zagraża. Ale wtedy było już za późno.

Patron "sektora siłowego"

Wałęsa jest osobą o ogromnych zdolnościach, ale jednocześnie zupełnie niewykształconą, zadufanym w sobie ignorantem, którego sukcesy pozbawiły krytycyzmu, a więc także jakiejkolwiek chęci do pracy (również intelektualnej). Jego wyobrażenia o świecie i polityce wydają się przypominać jego język – mętny i pełen sprzeczności, choć czasami błyskający przenikliwością jakiegoś spostrzeżenia.

Zostając prezydentem, posiadał wyniesioną z PRL wiedzę o sile służb specjalnych oraz wojska i to na nich postanowił się oprzeć. Nie wiemy, jaką rolę odgrywało w tym jego otoczenie, z najbardziej złowrogą postacią najbliższego prezydentowi Mieczysława Wachowskiego. Z pewnością utwierdzało go w jego przeświadczeniach i wzmacniało jego fobie.

Opierając się na "sektorze siłowym", Wałęsa musiał polegać na funkcjonariuszach PRL, którzy w nowej sytuacji uznali go za swojego (czasowego i warunkowego) patrona. Tak więc Wałęsa przyczynił się do odrodzenia w III RP służb specjalnych, czego konsekwencje odczuwamy do dziś. Oficjalnie dowartościowując ludzi dawnego reżimu, odmawiając ich rozliczenia i relatywizując przeszłość, w ogromnej mierze przyczynił się do zakwestionowania elementarnej sprawiedliwości i pomieszania pojęć, do "zapaści semantycznej" – jak nazywał to Zbigniew Herbert.

Nie wiemy, czy związki solidarnościowego prezydenta ze służbami nie wywodzą się z czasów PRL. Nie chcę przez to powiedzieć, że był on ich marionetką. Wałęsa jest bardzo suwerenną osobą, chociaż można sobie wyobrazić, że specjaliści od tego typu działań, wykorzystując jego ograniczenia, rozgrywali go. Zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę jego otoczenie przesycone agentami i podejrzanymi osobnikami.

W światku karierowiczów

Wałęsa bardzo prędko pozbył się samodzielnych i znaczących osób ze swojego środowiska, które przekształcone zostało w rodzaj dworu, gdzie ministrowie równie dobrze mogli być wysyłani do prac domowych. Przypuszczalnie zresztą Wałęsa nie rozróżnia wymiaru osobistego od publicznego. Otoczenie jego przekształcone ni to w służbę, ni to w świtę, mogło się składać wyłącznie z bezwzględnych karierowiczów i ludzi słabych.

W takim nieprzejrzystym światku, którego jedyną regułą jest łaska patrona, pojawiają się zwykle rozmaici agenci wpływu, rzecznicy nie tylko tajnych służb, ale rozmaitych lobby i grup interesów. Niektóre zachowania Wałęsy, które niebezpiecznie zbliżały się do granicy zdrady stanu, można tłumaczyć manipulacją ze strony jego środowiska. Mam tu na myśli przede wszystkim projekt oddania Rosjanom do "biznesowego" użytkowania dawnych baz sowieckich czy dziwaczne zachowanie w czasie puczu Janajewa w 1991 roku.

Być może w relacjach Wałęsy ze służbami pojawił się element szantażu wobec niego. Uprawomocnia taką hipotezę jego dbałość o wymazanie wstydliwych kart ze swojego życiorysu, które bez względu na jego całościową ocenę istniały. Opisując prezydencką kadencję Wałęsy, trzeba zaakcentować sprawę podstawową: nie miała ona żadnego uzasadnienia ani celu poza osobistą motywacją. Była to władza dla władzy. Nie sposób znaleźć idei, projektu, pomysłu, który prezydent realizował poza umacnianiem – w jego pojęciu – swojej pozycji. Polityka zagraniczna ośrodka prezydenckiego, zwłaszcza wschodnia, nie istniała.

Polityczny niebyt

Nic więc dziwnego, że w kolejnych wyborach zdarzyła się rzecz niewyobrażalna. Wałęsa przegrał z pezetpeerowskim aparatczykiem. To Wałęsa zapracował na sukces Kwaśniewskiego, to on najbardziej przyczynił się do kompromitacji obozu "Solidarności", gdyż uznawany za jego personifikację doprowadził do zakwestionowania wszystkich zasad i idei, o które ruch ów walczył.

Groteskowe wydają się dziś opowieści rozlicznych medialnych wielkości, które za początek brutalizacji życia politycznego w Polsce uznają spalenie kukły Wałęsy, gdy w tym samym czasie policja polityczna prowadziła nie tylko inwigilację, ale i organizowała prowokacje przeciwko legalnym partiom politycznym. A Wałęsa jako zdrajców określał ludzi, którzy zdecydowali się wypowiedzieć posłuszeństwo sowieckim służbom, płacąc za to wielką cenę, takim jak pułkownik Ryszard Kukliński czy kapitan Adam Hodysz, a wychwalał i awansował ludzi do końca wiernych komunistycznemu totalitaryzmowi.

Nic dziwnego, że w kolejnych wyborach prezydenckich w 2000 roku Wałęsa zdobył 1,01 proc. głosów: mniej niż Andrzej Lepper i Janusz Korwin-Mikke. Wtedy wydawało się, że, na szczęście, zniknie on z naszego życia publicznego i zostanie zamknięty w historycznej gablocie, gdzie jego miejsce.

Skazani na festiwal okadzania

Okazało się jednak, że bardzo pozytywne zjawisko, jakim było przywracanie miar naszej historii, a więc dowartościowanie "Solidarności", doprowadziło do powrotu Wałęsy na scenę polityczną. Dołączyły do tego rachuby partyjne ekipy Tuska, która uznała, że historyczny lider "Solidarności" jest dla nich wymarzonym sojusznikiem.

Przywracanie miar historycznych doprowadziło również do tego, że na światło dzienne wypłynęły wstydliwe karty przeszłości Wałęsy. A to uczyniło go wymarzonym męczennikiem establishmentu, który "wojnę o Wałęsę" uznał za idealny pretekst do wojny z lustracją czy – szerzej – ujawnieniem prawdy historycznej. W tych sprzyjających okolicznościach Wałęsa znowu stał się postacią ważną, a ponieważ nie uczy się on nigdy niczego, znowu występuje z roszczeniami, które nie znają granic.

Sęk w tym, że dziś ma bardzo wpływowych sojuszników, którzy gotowi są zapłacić mu każdą cenę za poparcie. Zresztą establishment, salon III RP, tak naprawdę "Solidarności" (jak i narodu polskiego) nie lubi i chętnie przykroi ją do wymiaru orszaku triumfalnego Wałęsy, a rząd Tuska świat widzi w kategoriach walki z PiS. W tej atmosferze zamiast przywrócenia Polakom ich wielkiego ruchu, w którym Wałęsa ma swoje wyjątkowe miejsce, będziemy mieli festiwal okadzania cielca III RP.

19 stycznia 2010

Nasz Przyjaciel

0
Nikt jeszcze nie ocenił tej publikacji. Bądź pierwszy
Twoja ocena: Brak