Skip to main content

Bankructwo komuszej konstytucji

portret użytkownika Admin
wielomski.jpg

W Roku Pańskim 1997 rządząca Polską „banda czworga” (SLD, UW, PSL i UP) uchwaliła obowiązującą po dziś dzień konstytucję. Niestety, dokument ten uzyskał większość w referendum i stał się prawem. Obowiązuje nadal.

Wielu prawników uważało, że konstytucja jest zła. Pośród wielu jej mankamentów wskazywano na fakt, że w sposób niekonsekwentny dzieli kompetencje pomiędzy rząd i Prezydenta RP. Wtedy nie miało to znaczenia, gdyż przy władzy był klasyczny układ okrągłostołowy, czyli Bronisław Geremek wraz z kolegami. Kto by nie był z tego układu prezydentem, premierem i ministrem większego znaczenia nie było, gdyż realizowana była jedna i jedynie słuszna linia polityczna wytyczana przez wspomnianego Geremka. Dlatego opowiadano nam, że mimo dziwnych zapisów konstytucji nie grozi paraliż państwa. Rzeczywiście, wtedy nam nie groził, gdyż Bronisław Geremek – czy to fizycznie, czy to duchowo – kierował wszystkimi głównymi siłami politycznymi, które wyszły z układu okrągłostołowego. W politologii nazywa się to mianem systemu politycznego opartego na uzgodnieniach (w nowomowie pisiackiej: układ).

Wejście do polityki PiS wiele zmieniło. Co prawda nieporadność tej partii w walce z układem budzi uśmiech politowania, a sprzeciw wobec postkomunizmu ma charakter głównie werbalny, to trzeba przyznać, że jest to partia spoza tegoż układu, czyli – w języku politologicznym – ugrupowanie, które nie akceptuje systemu politycznego opartego na uzgodnieniach. Bracia Kaczyńscy nigdy nie ukrywali, że nie interesuje ich bycie jedną z kilku współrządzących sił – chcieli rządzić niepodzielnie. Dlatego też innych partii nie traktują jako rywali i przeciwników, ale jako wrogów, których należy unicestwić. Mimo porażki w ostatnich wyborach parlamentarnych, PiS utrzymuje się w ośrodku prezydenckim i ani myśli zaakceptować system polityczny oparty na uzgodnieniach. Prezydent przejął na siebie rolę głównego „buldożera” w walce politycznej z PO. Mamy więc do czynienia z autentycznym polem bitwy, czyli sytuacją gdy państwo rozrywane jest przez bezwzględny konflikt polityczny.

Konstytucja z 1997 roku była stworzona pod rządy „salonu”, gdzie wszystkie partie zajmują się problemem jak jeść bezę czy ptysia łyżeczką. Ustawodawca zupełnie nie przewidział sytuacji permanentnej wojny między rządem a Prezydentem. Najbardziej klasyczny przykład dotyczy polityki zagranicznej. Art. 146 wyraźnie mówi, że „Rada Ministrów prowadzi politykę wewnętrzną i zagraniczną Rzeczypospolitej Polskiej”. Zupełnie to jednak nie przeszkadza istnieniu art. 133, głoszącemu, że „Prezydent Rzeczypospolitej” jest „reprezentantem państwa w stosunkach zewnętrznych”, a „w zakresie polityki zagranicznej współdziała” z rządem i odpowiednim ministrem. Kwestia czy Prezydent ma jakieś uprawnienia w prowadzeniu polityki zagranicznej, czy też ich nie ma, jest więc otwarta i konia z rzędem temu, kto umie ten konstytucyjny galimatias rozwiązać.

Co więcej, zarówno Sejm jak i Prezydent mają jednakową legitymizację władzy. Sejm i Prezydent pochodzą z wyborów powszechnych. Utarło się w świecie, że jeśli kompetencje prezydenta są ograniczone i nie ma on wpływu na powoływanie rządu, to prezydentów wybiera parlament. W tej sytuacji słabość prezydenta wobec parlamentu przyjmuje się jako coś oczywistego i we wspomnianym wcześniej konflikcie między art. 133 i 146 prymat zgodnie przyznano by rządowi. Ale konstytucja z 1997 roku przyjęła ograniczone uprawnienia prezydenckie i równocześnie wywiodła jego prawomocność z wyborów powszechnych, co jest charakterystyczne dla systemów prezydenckich (USA) lub tzw. półprezydenckich (Francja). W sytuacji gdy premier i prezydent są w stosunkach takich jak bywają koty z psami – a takie stosunki obecnie panują – musi to doprowadzić do konfliktu dla którego nie ma rozwiązania w obowiązującym systemie.

Jeśli rozwiązania tego nie ma w systemie, to należy wyjść poza system. Do wyborów prezydenckich jeszcze dwa lata. Donald Tusk ma wielką ochotę i nadzieję na to, że zostanie wybrany; Lech Kaczyński chyba nadal nie utracił nadziei na reelekcję. Proponowałbym więc PO i PiS połączyć siły. Obydwie partie powinny się porozumieć i bardzo szybko uchwalić nową konstytucję. Czym szybciej tym lepiej, gdy nie zdążą na dobre zacząć się ruchy przedwyborcze. Proponuję umowę taką: w ciągu trzech miesięcy uchwalamy nową konstytucję, tworzącą w Polsce system prezydencki. Określamy w ustawie konstytucyjnej, że wchodzi ona w życie w momencie objęcia prezydentury przez kolejnego prezydenta-elekta. Prezydent będzie miał prawo veta absolutnego, rząd będzie odpowiadał wyłącznie przed nim, to on także będzie powoływał premiera i poszczególnych ministrów. Sejm zostaje zredukowany do funkcji ustawodawczej.

Po uchwaleniu nowej konstytucji Lech Kaczyński i Donald Tusk mają dwa lata na morderczą kampanię o wszystko, o władzę nad Polską, ale wcześniej przyjmują nową ustawę zasadniczą i przyjmują w ciemno, że nie wiedzą który z nich wygra kolejne wybory. Chodzi mi o coś w rodzaju „zasłony niewiedzy” Johna Rawlesa.

Oczywiście oznacza to, że walka PiS i PO – powiedzmy szczerze, walka o nic, biorąc pod uwagę bezideowy charakter obydwu partii – będzie trwała przez kolejne dwa lata. Pamiętajmy jednak, że bez tego uzgodnienia walka ta i tak będzie toczyć się na całego i z użyciem wszystkich dostępnych metod. Lepiej więc, aby po dwóch latach rozrywający państwo konflikt skończył się jakimś rozstrzygnięciem, niż nie skończył się żadnym. Po tych dwóch latach bijatyki ktoś zostanie prezydentem, wygra wybory, obejmie pełnię władzy wykonawczej w naszym kraju. A wtedy wreszcie ZAPANUJE SPOKÓJ. Zwycięska partia będzie mogła cieszyć się władzą i korzystać z jej uroków, wedle znanej formuły Tomasza Gabisia, że „władza bez nadużyć traci swój smak”. Bo nie oszukujmy się, to nie jest walka o dwie wizje Polski, dwie wizje rozwoju kraju. To tylko śmiertelny bój o to, kto kogo zniszczy i wypchnie ze sceny politycznej. Jako mawiał towarzysz Lenin, istotą polityki jest przecież „kto kogo”.

Adam Wielomski: www.konserwatyzm.pl

26 października 2998

0
Nikt jeszcze nie ocenił tej publikacji. Bądź pierwszy
Twoja ocena: Brak

Po pierwsze...

portret użytkownika witold k

Po pierwsze jest projekt pana Michalkiewicza leży i czeka. Owszem nie doczeka się za nam współczesnych czasów, bo projekt znacząco ogranicza ilość parlamentarzystów. Obecnie też nie byłoby zgrzytów gdyby Prezydent RP nie wpisywałby się w ledwo istniejące zalążki: weryfikujące, podważające sens, dalszego rozwoju eurokołchozu. Polskie parobki upss przepraszam, władze, wykonają każdą żenadę pomniejszającą głos przeciwników niebiańskiego planu. Wolne media(kołchoźniane) ani myślą wycofać się z zadania promowanie jedynie słusznej sprawy.

witold k

Opcje wyświetlania odpowiedzi

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zapisz ustawienia" by wprowadzić zmiany.