Skip to main content

Walka biurokracji z bezrobociem

logo unia.jpg

Zjawisko rosnącego bezrobocia w Unii Europejskiej coraz częściej uznawane jest przez unijnych dygnitarzy za katastrofę. Tak nazwał je niedawno minister finansów RFN Wolfgang Schaeuble. To zagrożenie dla spoistości Unii i dla wspólnej waluty – ostrzegają politycy.

Jeśli więc jest problem, to politycy oczywiście mają co robić. Muszą problem rozwiązać. Jednak jakie mogą być efekty tych działań, skoro za rozwiązywanie problemów biorą się ci, którzy je stworzyli, nietrudno się domyślić.

Szykują unijny Nowy Ład

Niedawno w Paryżu odbyła się konferencja poświęcona „walce z bezrobociem” w Unii Europejskiej. Minister Schaeuble uczestniczył w tym spotkaniu. Towarzyszył mu francuski minister finansów Pierre Moscovici. Obaj zgodnie stwierdzili, że trzeba stworzyć program dla Europy, coś na miarę Nowego Ładu (New Deal) prezydenta Franklina Delano Roosevelta. Już samo porównanie metod, jakimi czołowe osobistości UE zamierzają zmagać się z bezrobociem, do amerykańskiego Nowego Ładu – nie najlepiej wróży na przyszłość. Nowy Ład był bowiem programem szeroko zakrojonego interwencjonizmu państwowego, który wepchnął Stany Zjednoczone na drogę rozwiązań socjalistycznych, z których Ameryka do dziś nie może się wyzwolić. Amerykański ekonomista Thomas E. Woods twierdzi wręcz, że wiele z elementów Nowego Ładu zaczerpniętych było z nazistowskich Niemiec, wdrażanych tam, zanim wybuchła II wojna światowa.

Jaki jest zatem plan współczesnych kontynuatorów Nowego Ładu? Jak nietrudno się domyślić – jego rdzeń zasadza się na budżecie Unii. Planuje się, że na „walkę z bezrobociem” – głównie wśród młodzieży, jak podkreślają pomysłodawcy – przeznaczonych będzie około 6 mld euro. Oczywiście mają się one znaleźć w unijnym budżecie, co znaczy, że zrzucić się na ów program będą musieli podatnicy. Część z tych pieniędzy ma być przeznaczona na niskooprocentowane kredyty dla tych, którzy będą chcieli zakładać własne firmy, oraz dla tych firm, które zobowiążą się do zatrudniania ludzi młodych. Tę część programu realizować ma Europejski Bank Inwestycyjny. Spora kwota ma pójść również na przeróżne szkolenia dla młodzieży.

Widać więc, że wyjścia z sytuacji unijni dygnitarze upatrują we wzroście podaży pieniądza. Akcja kredytowa oraz zasilanie firm prowadzących szkolenia mogą w pierwszym okresie wywołać pewne ożywienie. O tym jednak, że będzie to ożywienie sztuczne, mało kto chce słyszeć. Pojawiają się oczywiście nieśmiałe propozycje bardziej rozsądnych rozwiązań, np. uwolnienia wielu zawodów czy też poluzowania przepisów prawa pracy w poszczególnych krajach Unii. Ale – na razie – to tylko nieśmiałe sugestie.

Niemcy i Francja konserwują socjalizm

Podczas wspomnianej paryskiej konferencji narzekano m.in. na różnice w stopach procentowych. Podkreślano, że we Włoszech są one wyższe niż na przykład w Austrii, przez co firmy włoskie z góry skazane są na bycie mniej konkurencyjnymi. Politycy i niektórzy ekonomiści UE jedyny ratunek dostrzegają w unii bankowej, która ich zdaniem pomoże rozwiązać tę kwestię. Ratunek widzą ponadto w gospodarce niemieckiej, która – jak życzą sobie tego co niektórzy – znów miałaby angażować olbrzymie pieniądze na pobudzanie popytu w krajach przeżywających trudności gospodarcze. A mówiąc konkretniej, finansować będzie w tych krajach popyt na własny eksport.

W kwestii walki z bezrobociem wśród młodzieży w Unii Europejskiej pomiędzy najważniejszymi graczami, tj. Francją i Niemcami, zaczyna się rodzić konsensus. Niedawno kanclerz Niemiec Angela Merkel poparła pomysł prezydenta Francji François Hollande’a, który niemal w stu procentach pokrywa się z tym, co uradzono podczas paryskiej konferencji z końca maja br. Skąd my to wszystko znamy…

Zatem żadne niespodzianki – chodzi o pozytywne niespodzianki – nie spotkają nas ze strony rządzącego Unią establishmentu. Powielanie dotychczasowych błędów dowodzi, że ludzie ci nie są już zdolni do odważnych prowolnorynkowych decyzji, które rzeczywiście mogłyby uzdrowić sytuację w poszczególnych europejskich krajach. Ratowanie bankrutującego eurosocjalizmu aplikowaniem coraz większych jego dawek musi – wcześniej czy później – zakończyć się katastrofą, co zresztą unijni dygnitarze zdają się przewidywać. Widać wyraźnie, że ten model europejskiej integracji najzwyczajniej już się wyczerpał.

Polski rząd też „walczy z bezrobociem”

Czy polscy politycy mogliby się czegoś nauczyć, obserwując jałowe zmagania swoich kolegów z Zachodu? Zapewne tak, a podstawowa lekcja to: nie robić tego, co oni! Niestety – jest zupełnie odwrotnie… Właśnie minister pracy i polityki socjalnej Władysław Kosiniak-Kamysz pochwalił się, że rząd Donalda Tuska nie tylko mówi o walce z bezrobociem, ale zaczyna także działać. Ogłosił on, że w życie wchodzi powoli program „Pierwszy biznes – wsparcie na starcie”.

12 czerwca 2013 roku podpisana została przez ministra pracy umowa z Bankiem Gospodarstwa Krajowego, która zakłada, że BGK będzie udzielać preferencyjnych pożyczek na zakładanie firm przez absolwentów ostatnich roczników studiów i bezrobotnych. Ma to – zdaniem ministra – spowodować wzrost aktywności zawodowej grup społecznych, które albo już zasilają „rezerwową armię pracy”, bądź też w najbliższym czasie mogą ją zasilić. Zdaniem ministra Kosiniaka-Kamysza, pierwsze pożyczki powinny być wypłacane już w trzecim kwartale tego roku. Maksymalna kwota takiej pożyczki ma wynieść 60 tys. zł, a otrzymają ją ci, którzy zdecydują się na założenie działalności gospodarczej. Na pożyczki ma być przeznaczonych w pierwszym etapie w sumie około 21 mln złotych.

Beneficjenci tego programu mogą liczyć na dodatkową pożyczkę, do 20 tys. zł, która ma sfinansować stworzenie miejsca pracy dla bezrobotnego. Ów bezrobotny ma być wskazany przez powiatowy urząd pracy. Żeby jednak móc ją otrzymać, trzeba będzie prowadzić działalność gospodarczą przynajmniej rok. Jak podaje ministerstwo pracy, pożyczka ta może zostać częściowo umorzona, jeśli stworzone stanowisko pracy utrzymane zostanie przynajmniej przez rok. Pomiędzy Bankiem Gospodarstwa Krajowego a beneficjentem pożyczki będzie jeszcze pośrednik. Mają to być banki lub inne instytucje finansowe, które wybrane zostaną – jak podaje ministerstwo – po spełnieniu określonych warunków.

Teatr pozorów trwa

Program ten, jak widać, więcej ma w sobie z czystej propagandy aniżeli z autentycznej chęci rządzących do rozwiązania problemu narastającego bezrobocia. Już sama kwota przeznaczona na projekt, tj. 21 mln zł, przy pożyczkach 60 tys. zł wydaje się groteskowa. Jeśli bowiem założymy, że każdy z uczestników programu otrzyma pożyczkę 60 tys. zł, wówczas da to w sumie 350 firm. Jeśli po roku każda z tych firm zatrudni jednego bezrobotnego, oznaczało to będzie, że rząd będzie mógł się pochwalić, że przez dwa lata bezrobocie spadło o… 700 osób!

Obawiam się jednak, że tak naprawdę nie o to chodzi. Chodzi o bieżący efekt propagandowy, natomiast za dwa lata nikt o wdrażanym właśnie programie nie będzie pamiętał, bo – jak nietrudno przewidzieć – okaże się on kompletną klapą. Jak każdy tego typu interwencjonistyczny projekt, który zamiast wyeliminować przyczyny, próbuje leczyć skutki.

Szkoda, że minister pracy nie zada sobie trudu, aby opublikować dane dotyczące dotychczas realizowanych programów bezzwrotnych pożyczek na otworzenie działalności gospodarczej. Okazałoby się bowiem, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, że większość tych biznesów została po roku, czyli po okresie, po którym nie trzeba było już tych pożyczek zwracać, zamknięta. O tym, że tak właśnie było, przekonują mnie obostrzenia, którymi obwarowano nowy program, tzn. że bezrobotnego można będzie zatrudnić „po roku”, i że na częściowe umorzenie pożyczki można będzie liczyć, jeśli przepracuje on w firmie „rok”… Rząd zakłada zatem, że firma będzie istnieć przynajmniej dwa lata. Już samo to dowodzi, że to żadna „walka z bezrobociem”, lecz zwykła zabawa za pieniądze podatników, która przynieść ma określony efekt propagandowy rządzącej ekipie i podnieść sondażowe notowania.

Minister pracy zapowiedział, że na razie program będzie wdrażany pilotażowo tylko w trzech województwach. Miejmy cichą nadzieję, że na tym się skończy. Bo, przywołując Frédérica Bastiata, można być pewnym, że ceną tych 700 sztucznie i na pokaz stworzonych nowych miejsc pracy będzie zwolnienie znacznie większej liczby ludzi gdzieś indziej. Ktoś w końcu te rządowe fanaberie musi sfinansować i ponieść ich koszty.

Paweł Sztąberek: www.prokapitalizm.pl

Artykuł ukazał się w „Naszym Dzienniku” z 24 czerwca 2013 r.

5
Ocena: 5 (3 głosów)
Twoja ocena: Brak