Skip to main content

Nieustępliwy bój o samorząd

przystawa_j1_01.jpg

Premier ogłosił ostateczny termin wyborów samorządowych, partie zwierają szeregi i przystępują do boju. Na wszelki wypadek wszystkie już ogłosiły swoje zwycięstwo, proporcjonalnie rzecz jasna do siły, jaką reprezentują, ale ze zwyczajową nadwyżką. Największe zwycięstwo odniesie, oczywiście, Platforma Obywatelska, tuż za nią PiS, za PiSem SLD i na końcu chudziutkie PSL. Pozostałe partie się w mediach nie liczą, więc nawet swoich zwycięstw ogłosić nie mogły. Wybory samorządowe mają być próbą generalną przed przyszłorocznymi wyborami parlamentarnymi, więc partie robią wszystko, żeby ta próba wypadła jak najlepiej.

Z wyborami samorządowymi jest pewien kłopot, o którym się głośno nie mówi: wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów miast („merów”) W dwu poprzednich edycjach tych wyborów wszystkie partie polityczne poniosły kompromitującą klęskę: w wyborach roku 2002 zaledwie 25% mandatów trafiło w partyjne łapy, a w roku 2006, to już była prawdziwa katastrofa: tylko nie całe 18% „merów” objęło swoje urzędy pod partyjnym szyldem! W triumfalnie pokazywanych wyborczych statystykach o tej przykrości się nie mówi i tabelek nie pokazuje: może do głupiego pospólstwa nie dotrze świadomość, że wybory w jednomandatowych okręgach wyborczych to zupełnie inne wybory i prowadzą do innych wyników? Może medialnym hałasem o partyjnych sukcesach da się jakoś sprawę wyciszyć i usunąć z pola widzenia? A może da się jakoś cichcem wprowadzić zapis ustawowy, że mandatu wójta, burmistrza czy prezydenta miasta nie można sprawować dłużej niż dwie kadencje? To by na jakiś czas rozwiązało sprawę: jest cała masa tych bezpartyjnych „merów”, którzy swoje funkcje pełnią już drugą, a czasem nawet trzecią i czwartą kadencję. Taka regulacja znakomicie oczyściłaby pole i otworzyła przed partiami politycznymi świetlane perspektywy niebywałych sukcesów!

W walkę o samorząd włączył się aktywnie Prezydent Państwa i zwołał nawet do Pałacu konferencję, która ma się zająć sprawami samorządu. Prezydent jest wielkim zwolennikiem jednomandatowych okręgów wyborczych, podobnie jak Premier i cała Platforma. Niestety, chciałaby dusza do raju, a więc chciałoby się mieć JOW w wyborach do Sejmu, ale to, niestety, nie jest jeszcze możliwe: przeszkadza nie tylko oficjalna opozycja, ale nawet i oficjalny sojusznik PSL. Dlatego Pan Prezydent, jako polityczny pragmatyk i realista, pragnie wprowadzić JOW w wyborach do rad gminnych i innych. To będzie taki poligon doświadczalny: jak wszystko się uda i wyjdzie jak najlepiej, to wtedy będzie można pomyśleć, jak pokonać przeszkody na drodze JOW w wyborach do Sejmu.

Jakieś pięć lat temu miałem okazję wygłosić referat na temat JOW w wyborach samorządowych, na konferencji zorganizowanej przez Mazowiecki Oddział PO, w siedzibie partii przy ul. Nowy Świat. Przewodniczył obradom p. Bronisław Komorowski, jako szef regionalnej struktury. Postawiłem tam wtedy pytanie: a dlaczego to Sejm zajmuje się wyborami do samorządów i uchwala im ordynacje wyborcze? Czy ta sprawa nie powinna pozostawać w gestii samych społeczności samorządowych? Jakież to nadzwyczajne kompetencje posiada Sejm, żeby regulować tryb wybierania radnych gmin i ich burmistrzów? Czy gminy same nie poradziłyby sobie z tym problemem lepiej? Dlaczego nie mogą sobie wybierać swoich zarządców i legislaturę tak, jak im się podoba? Tak, jak to się dzieje w krajach, w których samorządy terytorialne powstały samorzutnie i spontanicznie, w czasach gdy tworzyły się ich państwowe struktury i konstytucje? Czy w USA sprawę ustroju samorządowego miast, gmin i stanów rozstrzyga Kongres Stanów Zjednoczonych? Czy w Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej Parlament rozstrzyga sprawę wyborów burmistrza Londynu, Nottingham czy Edynburga? Albo decyduje o liczbie radnych i sposobie ich wyłaniania?

Popatrzmy na tabelkę, w której umieściłem główne miasta USA, liczbę ich mieszkańców i liczbę radnych.

Jerzy Przystawa

11 października 2010

0
Nikt jeszcze nie ocenił tej publikacji. Bądź pierwszy
Twoja ocena: Brak