Skip to main content

„Marsz głodowy” na nowo pisany – czy Kopernik był kobietą?

portret użytkownika Z sieci

Rola kobiet w konspiracji, powstaniach i rewolucjach w Polsce nie została dotąd należycie opisana. Nie chodzi mi o takie ewenementy jak Emilia Plater – dowódca oddziału powstańczego w przebraniu, ale o coś zupełnie innego. Powiem w pewnym skrócie: jeśli przychodziłem na spotkanie z „zakonspirowaną strukturą” i widziałem, że w mieszkaniu nie ma kobiet – to szybko stamtąd się wynosiłem. Instynkt i rozum podpowiadały mi, że to struktura fałszywa i być może SBcka pułapka. Dzięki takiej taktyce udało mi się uniknąć „wpadki” w okresie działalności po wyjściu z więzienia. Bez udziału kobiet żadna konspiracja nie mogłaby w ogóle zaistnieć. To ustaliwszy, chcę stanowczo sprzeciwić się przepisywaniu historii na nowo i kreowanie „kolejnych wydań Emilii Plater”. Coś takiego kroi się przy okazji przypomnienia słynnego „Marszu głodowego”, który miał miejsce 30 lipca 1981 roku w Łodzi. Wpierw co do autorstwa – pomysłu i wykonania. Pomysł narodził się w warunkach takich braków rynkowych, że kartki na żywność dawały prawo już tylko do zajęcia miejsca w kolejce, ale nie gwarantowały możliwości zakupu. Z łódzkich zakładów pracy – zwłaszcza włókienniczych, o dominacji kobiet wśród pracowników, przychodziły do Prezydium Zarządu Regionalnego żądania o wyrażenie zgody na strajk. Mieliśmy z tym problem. W mediach zachodnich, nawet tych, które sympatyzowały z „Solidarnością” zaczęły przebijać się stwierdzenia typu: „strajkują, bo nic nie mają, a nic nie mają, bo strajkują”. Chcieliśmy uniknąć strajku. Alternatywą była manifestacja uliczna. Ale obawialiśmy się powtórzenia masakry Poznania 1956 lub Wybrzeża 1970 roku. Nie pamiętam, czy Andrzej Słowik, czy ja – ale ktoś nas wpadł na pomysł, że częścią manifestacji powinien być marsz protestacyjny i że w nim udział wziąć powinny przede wszystkim kobiety – bo trudniej je sprowokować do czynów gwałtownych i aktów wandalizmu oraz trudniej uwierzyć, że to one były (ewentualnie) stroną atakującą. Mężczyzn – członków władz NSZZ „Solidarność” ich zakładów zupełnie wyeliminować z udziału w przemarszu nie mogliśmy, więc Prezydium ZR powierzyło im rolę „ochrony marszu”. Prezydium podjęło stosowne decyzje i uzyskało akceptację Zarządu Regionalnego NSZZ „Solidarność”. Pod naciskiem Komisji Zakładowych zgodziliśmy się, by w kolejnych dniach dokonały się przejazdy samochodów komunikacji miejskiej, PKSu i przedsiębiorstw budowlano-remontowych. W nich oczywiście dominowali mężczyźni. Spotkaliśmy się z szefostwem Komisji Zakładowych, ustaliliśmy czas i trasę oraz apelowaliśmy o „spokój-spokój i jeszcze raz spokój”. Ustaliliśmy też, ż finałem manifestacji będzie przemarsz a nie wiec „na stojąco”. Nasz doradca, specjalista z psychologii społecznej przekonał, że wiec może nie zakończyć manifestacji – może przerodzić się on w serie działań spontanicznych lub sprowokowanych, niemożliwych do kontrolowania. W marszu – jeśli ludzie będą szli wystarczająco długo, jeśli będą mogli wykrzyczeć swój ból i frustrację, to skończą manifestację zmęczeni i z poczuciem spełnienia. Nasz doradca prawny wskazał, że powinniśmy „zgodnie z gwarancjami Konstytucji PRL” powiadomić władze miasta o czterodniowej manifestacji oraz jej przyczynach i programie oraz zażądać „milicyjnej ochrony”. Z tym ostatnim mieliśmy problem – ale przeważyła opinia, że „zgniłe jabłko będzie w ich ogródku” – jeśli zdarzy się jakieś wybicie witryny, albo szyby w oknie. Prezydent Józef Niewiadomski był zdumiony naszymi żądaniami, kilkakrotnie wychodził do innego pomieszczenia i w końcu uznał, że skoro jesteśmy legalnym związkiem zawodowym i prawo do manifestacji mamy gwarantowane konstytucyjnie, to rzeczywiście może lepiej, żeby to się odbyło wg znanego mu programu. I lepiej, że pod oknami Urzędu Miasta niż przed gmachem Komitetu Łódzkiego PZPR przy al. T. Kościuszki. Z Komendą MO uzgodniliśmy, że my odpowiadamy za „to, co wewnątrz pochodu”, oni za „to, co na zewnątrz”. Granicę wyznaczyliśmy przy pomocy liny niesionej przez wspomnianych wcześniej działaczy-mężczyzn. MO miała także wycofać „mundurowych” z trasy manifestacji – żeby nie prowokować. W decyzjach brali członkowie Prezydium ZR – wymyślanie „radykalnych pomysłodawczyń i decydentek”, to próba tworzenia historii na nowo. Projekt i program powstał w gronie 6 osób. Byli to Andrzej Słowik (Przewodniczący ZR), Jerzy Kropiwnicki (Wiceprzewodniczący ZR), dwaj członkowie Prezydium ZR, których nazwisk nie wymienię, bo jeden z nich okazał się później agentem, a drugi zachował się niegodnie po ogłoszeniu stanu wojennego oraz doradcy: mec. Rafał Kasprzyk i śp. Dr Zbigniew Wilczyński. Nie było w tym gronie ani p. Janiny, ani p. Jadwigi, ani p. Lucyny. Tyle o decyzjach – jutro o przebiegu manifestacji.

Jerzy: https://jerzykropiwnicki.wordpress.com/

27 lipca 2018

0
Nikt jeszcze nie ocenił tej publikacji. Bądź pierwszy
Twoja ocena: Brak